|
ks. Jan Twardowski |
W Święta Bożego Narodzenia można mówić i o uśmiechu, i o łzach.
Uśmiechamy się do Świętego Mikołaja, którego
chciano zastąpić Dziadkiem Mrozem, ale się nie udało. Uśmiechamy się do
pierwszej gwiazdy na niebie, chociaż tyle gwiazd i można się pomylić,
która pierwsza, która ostatnia. Uśmiechamy się do choinki, nie tylko te
wysokiej do sufitu, ale i tej malutkiej. Uśmiechamy się do trzech
mędrców po kolei, do każdego inaczej. Do tego, który przyniósł złoto –
najczulej, do tego, który przyniósł kadzidło – średnio na jeża, do tego,
który przyniósł mirrę – półgębkiem, bo mirra przypomina gorzkie
lekarstwo. Uśmiechamy się do Pana Jezusa, który nie miał nawet M-1 i był
bez dachu nad głową. Ciekawe, że wszyscy w stajence betlejemskiej są
bez centralnego ogrzewania, firanek w oknie, a są pogodni.
Jakie to wzruszające, że święta Bożego
Narodzenia nawet w najgorszych czasach wojennych okupacyjnych wnosiły
Zawsze spokój i radość, budziły nadzieję. Są łaską Bożą dla ludzi
wierzących i niewierzących.
Są także świąteczne łzy. Zacznijmy od tych
najmniejszych: barszcz czerwony wykipiał i zalał kuchenkę, ciasto
drożdżowe nie wyrosło, uszka się polepiły.
Są i większe łzy. Niech się przypomną łzy
przy opłatku, nawet przy tym, który przyniósł listonosz ze zmarzniętej
skrzynki pocztowej. Ile jest łez przy dzieleniu się opłatkiem. Płacze
mąż i przeprasza żonę, bo nie zawsze był na medal. Płacze ciotka ze
wzruszenia, bo ja zaproszono pomimo wszystko.
Są łzy przy kolędach, starych i nigdy nie starzejących się, które przypominają dom rodzinny sprzed wojny.
Uśmiechnięte i zapłakane mogą być życzenia.
Uśmiechnięte, bo cioci, która jęczy na staw biodrowy, życzą stu lat
zdrowia, wujkowi, od którego uciekła żona, życzą wszystkiego
najlepszego.
Czy są życzenia zapłakane? Są. Te, które wzruszają do łez. Życzenia, które przysięgają miłość dłużej niż na zawsze.
Sami sobie mamy życzyć, abyśmy świąt nie przeżuwali, ale przeżywali.